Wehikuł czasu
Rozdział 4 – Tragiczne nieporozumienie
– Szybko panie, szybko! – Dziewczynka złapała mnie za rękę – Tam trza do lasu, tam wszyscy, tam bezpieczni.
– Nie mogę! Biegnij sama. Machina płonie, muszę ją ugasić…
Najchętniej czmychnąłbym za nią do lasu, jednak perspektywa stracenia wehikułu i zostania tu na zawsze przerażała mnie bardziej niż ryzyko śmierci.
– Leć kochana, leć do bezpiecznej kryjówki – Poklepałem ją po głowie, pocałowałem w czoło – Uratowałaś mi życie i obiecuje, że wrócę i jakoś się odwdzięczę.
Posłuchała, odbiegła parę metrów, pomachała na pożegnanie i zniknęła za krzakami rosnącymi tuż przy lesie. Czułem się źle ze świadomością, że ją okłamałem… Nie zamierzałem wracać. Myślałem tylko o tym, żeby jakimś cudem uruchomić wehikuł i zniknąć jak najdalej. Chcę poczuć się znowu bezpieczny. Przygoda przygodą, ale co za dużo to nie zdrowo. Już mam tego dość, chcę do domu.
Czarny dym unosił się nad grodem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy skupieni byli na ratowaniu swojego dorobku. Płacz, wrzaski, ryk przerażonych zwierząt dobiegał z każdej strony.
Diabeł ubrany w moją zbroję w dalszym ciągu stał w centrum grodu wrzeszcząc:
– Biada wam wszystkim, biada wam!!
Nikt nie miał odwagi się do niego zbliżyć. Wszyscy omijali go szerokim łukiem starając się nawet na niego nie patrzeć.
Płonący krzyż złamał się i runął na ziemię tworząc jeszcze większe zamieszanie i panikę.
Wyglądało to strasznie. Nawet diabeł przestał się drzeć i zaczął wycofywać.
Dostrzegł mnie i ruszył w moim kierunku na tyle szybko, na ile pozwoliła mu toporna zbroja.
– Kim jesteś! – Zapytałem wystawiając przed siebie ręce pokazując, żeby się nie zbliżał. Podziałało, zatrzymał się.
– Cóżesz tu jeszcze robisz? – Zapytał chrapliwym, złowieszczym głosem i zaczął mnie szarpać za ramiona – Czemu żeś nie w lesie? Co z dzieciną, gdzie ona jest?
– Spokojnie, jest bezpieczna, pobiegła do lasu. Zostałem, bo musiałem wrócić żeby…
-Aaaa! – Diabeł złapał się za brzuch w który wbiła się strzała. Upadł na kolana.
Złapałem go, aby nie upadł na twarz. Był pół przytomny. Podbiegł jakiś zamaskowany człowiek i mocnym kopniakiem w plecy powalił go na ziemie wrzeszcząc.
– Szybko za mną, zanim się podniesie!!! Szybko uciekamy!! No rusz się, to ja Robert. Nie mogłem pozwolić na to by diobeł zabrał cię do piekła…
Kontunuacja dodana przez Zegę
Rewolwerowiec
Zanim zdążyłem zareagować, wyrazić swój sprzeciw, złość, przerażenie, twarz Roberta przybrała grymas bólu, a z ust dobiegł cichy jęk:
– Oooohh… – Gałki szeroko otworzonych oczu znieruchomiały, a z kącików ust poleciała krew.
Robert z wbitym w plecy nożem bezwładnie upadł na martwego diabła. Ponad 2 metrowy drab, postawił na jego plecach nogę i wyciągnął z jego ciała nóż, który skierował w moją stronę.
Z szerokim, paskudnym uśmiechem powiedział:
– Czujesz? Tak pachnie krew twojego przyjaciela!
Zacząłem się pomału wycofywać, nerwowo oglądając za siebie. Nogi miałem jak z waty. Ledwo stałem, nie dam rady biec… Kipiącą w żyłach złość mroził paniczny strach.
– Zzzostaw mmmnie… – Wyjąkałem szczękając zębami.
– Widzisz… – Drab pochylił głowę. Dopiero teraz zauważyłem, że na jego łysej glacy znajdowała się mocno zaciśnięta rzemykowa opaska, do której przyczepione były kosmyki włosów we wszystkich odcieniach siwizny, czerni, brązu, rudego i blondu. Potężnym kopniakiem obrócił zwiotczałe ciało Roberta, spojrzał w jego cały czas wytrzeszczone, zdziwione oczy i odciął kosmyk włosów przyczepiając je do opaski.
– Mam tu włosy wszystkich, co zginęli od mojego ostrza! Ooo tutaj zaczepię twoje! – Poklepał się po czole palcem i jeszcze szerzej uśmiechnął, śmiejąc się jak psychopata.
– Moich włosów nie weźmiesz! Zostaw dzieciaka i wynoś się stąd! – Rozległ się głos z oddali.
Około 10 metrów od draba stał stary pomarszczony mężczyzna w długim czarnym płaszczu. Stał bez broni z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Było pewne, że będzie tak jak powiedział, bowiem na jego spalonej od słońca głowie ciężko było znaleźć choćby jeden włosek.
Uśmiech draba zniknął, a jego twarz poczerwieniała. Najwidoczniej nie był przyzwyczajony do tego, aby ktoś wydawał mu polecenia.
– Zrobię sobie czapkę ze skóry z twojego łba!
– Próbuj, skoro życie ci nie miłe! – Odpowiedział uśmiechając się wyzywająco.
Drab zamaszystym ruchem sięgnął do wielkiego dwuręcznego topora przyczepionego do pleców i pieniąc się z wściekłości ruszył w stronę nieznajomego.
Zdążył zrobić jedynie dwa, może trzy kroki. Łysy wyglądem przypominający mnicha, szybkim, zwinnym ruchem sięgnął pod płaszcz, spod którego wyciągnął rewolwer i zanim drab zdążył się zorientować padły dwa strzały.
– Aaaaaa! – Zaryczał jak wół zwijając się z bólu na ziemi.
Dwa celne strzały pogruchotały mu kolana.
Rewolwer w tych czasach? To niemożliwe… Łysy spojrzał na mnie, uśmiechnął się przyjacielsko i powiedział:
– Wyciągnę cię stąd! Pomogę ci dostać się do… – Nie zdążył dokończyć, gdyż niewiadomo skąd nadleciała strzała, która wbiła mu się w ramię, tuż przy obojczyku…
[ratings]
[shareaholic app=”share_buttons” id=”15199868″]
Komentarze |
Zostaw komentarz