Historia II


Wehikuł czasu


Rozdział 4 – Tragiczne nieporozumienie

– Szybko panie, szybko! – Dziewczynka złapała mnie za rękę – Tam trza do lasu, tam wszyscy, tam bezpieczni.
– Nie mogę! Biegnij sama. Machina płonie, muszę ją ugasić…
Najchętniej czmychnąłbym za nią do lasu, jednak perspektywa stracenia wehikułu i zostania tu na zawsze przerażała mnie bardziej niż ryzyko śmierci.
– Leć kochana, leć do bezpiecznej kryjówki – Poklepałem ją po głowie, pocałowałem w czoło – Uratowałaś mi życie i obiecuje, że wrócę i jakoś się odwdzięczę.

Posłuchała, odbiegła parę metrów, pomachała na pożegnanie i zniknęła za krzakami rosnącymi tuż przy lesie. Czułem się źle ze świadomością, że ją okłamałem… Nie zamierzałem wracać. Myślałem tylko o tym, żeby jakimś cudem uruchomić wehikuł i zniknąć jak najdalej. Chcę poczuć się znowu bezpieczny. Przygoda przygodą, ale co za dużo to nie zdrowo. Już mam tego dość, chcę do domu.

Czarny dym unosił się nad grodem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wszyscy skupieni byli na ratowaniu swojego dorobku. Płacz, wrzaski, ryk przerażonych zwierząt dobiegał z każdej strony.
Diabeł ubrany w moją zbroję w dalszym ciągu stał w centrum grodu wrzeszcząc:
– Biada wam wszystkim, biada wam!!
Nikt nie miał odwagi się do niego zbliżyć. Wszyscy omijali go szerokim łukiem starając się nawet na niego nie patrzeć.
Płonący krzyż złamał się i runął na ziemię tworząc jeszcze większe zamieszanie i panikę.
Wyglądało to strasznie. Nawet diabeł przestał się drzeć i zaczął wycofywać.
Dostrzegł mnie i ruszył w moim kierunku na tyle szybko, na ile pozwoliła mu toporna zbroja.
– Kim jesteś! – Zapytałem wystawiając przed siebie ręce pokazując, żeby się nie zbliżał. Podziałało, zatrzymał się.
– Cóżesz tu jeszcze robisz? – Zapytał chrapliwym, złowieszczym głosem i zaczął mnie szarpać za ramiona – Czemu żeś nie w lesie? Co z dzieciną, gdzie ona jest?
– Spokojnie, jest bezpieczna, pobiegła do lasu. Zostałem, bo musiałem wrócić żeby…
-Aaaa! – Diabeł złapał się za brzuch w który wbiła się strzała. Upadł na kolana.
Złapałem go, aby nie upadł na twarz. Był pół przytomny. Podbiegł jakiś zamaskowany człowiek i mocnym kopniakiem w plecy powalił go na ziemie wrzeszcząc.
– Szybko za mną, zanim się podniesie!!! Szybko uciekamy!! No rusz się, to ja Robert. Nie mogłem pozwolić na to by diobeł zabrał cię do piekła…


Kontunuację dodała PolaNa

Cofnąć łzy

– Coś ty najlepszego narobił! – Odepchnąłem Roberta z całych sił i ukląkłem nad przebranym diabłem. Ściągnąłem mu z głowy hełm. Z pod gęsto zarośniętej brody przebijały się żółte, zaciśnięte zęby. Pod spływał mu po mocno zamkniętych oczach.
Kim jest nieznajomy, który wywołał taki zamieszanie, tylko po to żeby uratować mi tyłek… Gdzieś już go widziałem… Tylko gdzie? Nie było czasu się teraz nad tym zastanawiać.
Z rany wypływała krew… Na ten widok robiło mi się nie dobrze… Zaraz zemdleje..
– Zostaw go, uciekajmy! – Krzyknął Robert.
– Pomóż mi!! – Krzyknąłem starając się jakoś podnieść diabła. – Musimy go zaciągnąć do lasu.
– Zgłupiałeś?! Diabłu chcesz pomagać?! Dobije go! – Wyciągnął nóż.
– Niee! – Osłoniłem go swoim ciałem.
– A to i ty idź do diabła… Zmarnowany czas… Niepotrzebnie ryzykowałem życie swoich ludzi, żegnaj na zawsze! – Odwrócił się i zaczął biec w stronę lasu.
– Tu jest, ludziska tu jest! – Ktoś z tłumu dostrzegł leżącego w kałuży krwi półżywego diabła.
– Robercie błagam cię, pomóż mi…!!
Robert zwolnił, odwrócił się, spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Pokręcił głową mówiąc:
– Żegnaj… – i zniknął za płonącą stodołą.

Próbowałem go jakoś zarzucić na plecy i zaciągnąć w bezpieczne miejsce, jednak ze zbroją ważył grubo ponad 100 kilo.. Nie dałem rady. Usiadłem zrezygnowany na ziemi, trzymając go za rękę.
– Zostaw mnie – szepnął krztusząc się krwią – uciekaj…
– Nie zostawię cię!
Dziwne, wokół mnie zebrało się już ze 20 chłopa z pochodniami, widłami, siekierami, jednak nikt z nich nie zbliżał się do mnie. Czemu nikt mnie nie atakował? Otoczyli mnie szerokim okręgiem i jedynie się przyglądali, cicho szepcząc między sobą.
– Wezwijcie znachora! – Krzyknąłem w ich stronę.
Cofnęli się o krok i nic nie odpowiedzieli. Najwidoczniej obawiali się cokolwiek zrobić, bez wcześniejszego rozkazu. A może to leżący koło nas krzyż owładnięty ogniem zrobił na nich takie przerażające wrażenie, że bali się podejść.
– Będzie dobrze, będzie dobrze… – powtarzałem.
Puścił moją dłoń… Jego pierś przestała się unosić. Bez skutecznie próbowałem wyczuć puls… Umarł na moich rękach…
Przez tłum przecisnęła się dziewczynka, ta dziewczynka, która tak wiele dla mnie zrobiła.
Zanim zdążyłem krzyknąć: „co tu robisz, miałaś być w lesie!” usłyszałem:
– Tatusiu… Tatusiu… – Z łzami w oczach przytuliła się do martwego diabła.
Tyle krwi przeze mnie się przelało… Muszę cofnąć czas, żeby to wszystko naprawić…


Podoba Ci się ta kontynuacja historii? Oceń i pokaż swoim znajomym.
[ratings]

[shareaholic app=”share_buttons” id=”15199868″]


Komentarze