Historia II


Wehikuł czasu


Rozdział 2 – Nieoczekiwana pomoc

– Poczekojta! Ludzie poczekojta!!! – Usłyszałem gdzieś spoza otaczającego mnie tłumu -Rozstąpta się! Niech no Tego dziwoka oboczo moje oczy.

Poprzez utworzone przejście, zobaczyłem zmierzającego w moja stronę starca z długą, siwą brodą. Sam nie wiem, kto był bardziej sękaty: starzec, czy kij, którym się podpierał.

Długo mi się uważnie przyglądał, jakby chciał zajrzeć w głąb mej duszy. Skubiąc kościstymi palcami brodę, co i raz pochrząkiwał w zadumie. Po jego postawie i szacunku, jaki mu okazywali zgromadzeni wokół mnie ludzie, domyśliłem się, że to musi być ktoś ważny.

– Coś marna to istota jak na Czarta – zawyrokował w końcu, oglądając mnie z każdej strony – I rogów na łbie ni ma, ani łogun z portek nie wystaje, ani nawet raciców krowich nie widać. Dziwo jakieś, ale na diabelski pomiot nie wyglundo.

Starzec w zamyśleniu zmarszczył krzaczaste brwi i zapatrzył się w przestrzeń, jakby tam szukał odpowiedzi.

– Dziadu, to, co z nim robim? – Zapytał jakiś osiłek.

Napiąłem mięśnie i próbowałem rozluźnić krępujące mnie więzy. Szarpałem się, lecz trzymały mocno.

– Nie jestem Diabłem – zacząłem, lecz świst bata i ból ramienia skutecznie mnie uciszyły.

– Milcz potępieńcu! – Wrzasnął stojący obok mnie postawny mężczyzna i z niesmakiem odwracając ode mnie twarz, zwrócił się do starca.

– Dziadu, wiele wiosen już minęło odkąd po świecie chodzita, wiele w swym życiu widzieliśta dziwów wszelakich. Radźcie Dziadu, co nam czynić.

Starzec popatrzył na mnie i rzekł:

– Ano zamkniem go w spichlerzu i radzić będziem, bo to jakaś dziwna sprawa jest – widziałem niezadowolenie na twarzach i ciche szepty sprzeciwu, lecz Dziad, jednym spojrzeniem uciszył wszystkich i oddalił się w stronę zabudowań.

Krępujące mnie więzy opadły, dwóch osiłków pochwyciło mnie pod ręce i zawlokło do szopy, gdzie na powrót związano mi nogi z rękoma i brutalnie rzucono na leżącą tam słomę. Zanim drzwi się zamknęły, dojrzałem jeszcze pełne mordu spojrzenia i syk nienawiści.

– Zginiesz jak na szatański pomiot przystało!

Potem rozległ się pełen szyderczej satysfakcji śmiech i zapadła cisza.

Nie wiem ile czasu znajdowałem się w odrętwieniu, było już ciemno, gdy skrzypnęły cicho drzwi i usłyszałem cichutki szept.

– Panie! Widziałam jak cierpicie ból na placu. Nie możecie być Złym. Uwolnię Was, musicie, czym prędzej uchodzić w puszcze. Oni chcą krwi. Wiele istot żywych straciło życie, bo dusze ich są do cna opętane złem.

Po głosie poznałem, że to dziewczyna, dziecko jeszcze.

– Kim jesteś zapytałem?

– Jestem Lidiana, z babunią starowinką mieszkam, Ona znachorka, mądra bardzo. Kazała mi tu przyjść. Uchodzcie Panie, czym prędzej, nim księżyc swą twarz pokaże. Teraz ciemno, łatwiej wam będzie do lasu dotrzeć. Tam na prawo moczary i bagna, Idźcie ścieżką przez zwierzynę wydeptana nie zbaczając z niej ani na krok. Bo was wodniki w mokradła pociągnę. Za dwa dni powinniście do polany dotrzeć tam o pomoc proście. Śpieszcie Panie! Śpieszcie!

Ponaglany przez dziewczynę postanowiłem zrobić jak mi radzi, później znajdę sposób by tu wrócić po wehikuł.

Minąłem dwóch śpiących osiłków i ile sił w nogach pognałem do lasu, na skraju przystanąłem i obejrzałem się. W oddali majaczyła mi postać dziewczyny z uniesiona ręką w geście pożegnania.


Kontunuacja dodana przez Anetę

Robert i mały Dzwon

Odmachałem i czmychnąłem w gesty las. Przebiegłem raptem kilkadziesiąt metrów, kiedy usłyszałem za plecami głośny krzyk dziecka: „Aaaaaaaaaaaa! Nieeeee!!!”
Boże… Złapali ją… Odważniejsza część mnie chciała czym prędzej zawrócić i rzucić się na ratunek biednemu, bezbronnemu dziecku. Jednak druga – rozsądek, podpowiadała:
„Ratuj siebie! Uciekaj! Przyśpiesz!
Adrenalina sprawiła, że nie czułem zmęczenia, ani bólu rozcinanego o ostre gałęzie ciała. Gnałem przed siebie, nie mając pojęcia dokąd zmierzam, modląc się w duchu, żeby nie zrobili krzywdy dziewczynce, która uratował mi życie.
Biegłbym tak kilometrami, gdyby nie to, że wpadłem w pułapkę… Poczułem pętle zaciskaną na nogach i po silnym szarpieciu znalazłem się metr nad ziemią wisząc głową w dół.

– No pięknie… Kur… ja to mam farta…
Usłyszałem niewiadomo skąd głos mężczyzny.
– Oo cholibka, zobacz no Robercie, jakaż to zwierzyna się napatoczyła.
Wsssssiuuuu!! Dźwięk wystrzelonej strzały przeszył powietrze trafiając prosto w linę.
Byłem przekonany, że ugodzi mnie, dlatego jak tylko mogłem skuliłem się, co zamortyzowało upadek.
Spojrzałem do góry i zobaczyłem przy nosie czubek miecza.
– Proooszę… Nieee zabiiijajcie mmmnie – Wyjąkałem najżałośniej jak tylko potrafiłem.
Stojący nade mną mężczyzna schował broń do pochwy mówiąc:
– Od miecza giną waleczni, odważni mężowie, a nie takie tchórzliwe wszy jak ty.
– Co sarenkę obaczyłeś, żeś się tak spłoszył? – Zakpił drugi.
– Zły kierunek obrałeś na ucieczkę. Co z nim zrobimy mały Dzwonie? – Zapytał Robert
– Pokażemy mu kierunek do grodu, policzymy do 10 i jak nie zniknie to strzałą go pogonimy!
– Niee proszę…! – Zaprotestowałem – Nie mogę wrócić do grodu. Gonią mnie. Chcą zamordować… Zaraz tu będą…
Rzeczywiście z oddali słychać już było krzyki i migającą łunę pochodni.
– Proszę, proszę, a to ci dopiero numer. Co żeś nawywijał, że aż w ciemny bur się za tobą zapuścili?
– Nie zrobiłem nic złego… Wzieli mnie za kogoś, kim nie jestem…Błagam musicie mi pomóc…
– Spokojnie – przerwał mi mały Dzwon uśmiechając się – tu nie podejdą. Widzisz ten strumyk? To nasza granica. Jeżeli wejdą nieproszeni, zginą!

Strumyk o którym mówił znajdował się zaledwie 50 metrów od nas.
Goniący zbliżali się bardzo szybko. Serce chciało mi wyskoczyć z piersi. Robin z małym Dzwonem w ogolę się tym nie przejmowali. Usiedli i spokojnie czekali.
Osiłki z grodu z mieczami i pochodniami dobiegli do strumienia i… zatrzymali się.
Słyszałem jak mówią między sobą:
To on, to on, tam leży na ziemi!
Największy z osiłków przemówił do nas:
– Oddajcie nam diobła!!! Trzeba go poprzez stos powrotem do piekła wysłać!!!
Robert z małym Dzwonem spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Mówicie że to diobeł?
– Proszę nie wierzcie im – wyszeptałem…
– W takim razie to nasz diobeł! – kontynuował Robert. – Nie macie tyle skarbów przy sobie, by go odkupić. Wróćcie z odpowiednią ilością złota.
Jeden z osiłków wyszedł przed szereg trzymając za włosy związaną i zakneblowaną dziewczynkę mówiąc.
– Jeżeli go nie oddacie to… – Przystawił nóż do gardła dziewczynki – Poleje się krew!


Podoba Ci się ta kontynuacja historii? Oceń i pokaż swoim znajomym.
[ratings]

[shareaholic app=”share_buttons” id=”15199868″]


Komentarze