W celi śmierci

Rozdział 2 – Rachunek sumienia

Długo jeszcze po wyjściu starca siedziałem oszołomiony. Zastanawiałem się, o co w tym wszystkim chodzi? Co to za osobnik i do czego mu mój podpis? Wciąż dźwięczały mi w głowie jego słowa…

’’Nie interesuje mnie to czy jesteś winny czy nie winny, Interesuje mnie to czy chcesz przeżyć”

Co to niby miało znaczyć? Chce mi pomóc? Czy wykorzystać do jakichś ciemnych sprawek? A jeśli tak to do jakich?

Do czego komuś może być potrzebny podpis skazańca? Nie byłem sławny. A nie, w jakiś sposób byłem. Przecież o niczym innym nie trąbili ostatnio w mediach jak właśnie o mnie. Tylko czy taka sława ma znaczenie? Muszę przestać o tym myśleć, bo oszaleję. Czas pokaże czy podpisałem wybawienie? Czy wyrok?

Zgnębiony ułożyłem się na pryczy i sam nie wiem, kiedy zasnąłem.

Obudziłem się zlany potem. Znów śniłem koszmar, który co noc miałem od chwili pojmania.

……Szukam dokumentów, śpieszę się, denerwuje, nic nie mogę znaleźć, wszystko w domu wywalam z szaf, z biurka, czuję ogromną presję czasu, i dziwny strach, przerażenie zaciska mi się pętla na szyi……

Przetarłem oczy, spojrzałem w zakratowane okno. Jeszcze ciemno. Ogarnęła mnie dziwna niecierpliwość. Chciałem by był już dzień. Sam nie wiem czy więcej było we mnie buntu i złości na świat, na los… czy też depresyjnej rezygnacji…

Pytałem: Dlaczego Ja? Dlaczego właśnie mojej rodzinie się to przytrafiło?

Rozmyślałem o tym, że człowiek żyje z dnia na dzień. Ogląda w wiadomościach różne kataklizmy, nieszczęścia, cierpienie… I wciąż mu się wydaje, że to wszystko dzieje się gdzieś tam daleko, mnie to nie dotyczy, nigdy nie spotka…

..Kogoś napadnięto – poco lazł w to miejsce, kogoś okradziono – a to łatwowierny głupek, czyjś dom spłonął – pewnie niezdara ognia w kominku nie zgasił….. I tak bez końca mógłbym wyliczać.

Tak się zachowywałem siedząc bezpieczny we własnym domu, otoczony rodzina. Wymądrzając się na każdy temat.

Teraz, z perspektywy własnych doświadczeń widzę, że byłem bezdusznym, nieczułym na ludzki ból, zarozumiałym draniem.

„Trzeba myśleć” powtarzałem. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, jakim byłem dupkiem udzielając tych wszystkich mądrych rad kolegom i znajomym.

Za kogo ja się miałem? Za Boga?

Przypomniałem sobie smutną twarz mojej żony, gdy próbowała mi tłumaczyć, że czasem życie stawia przed nami sytuację, których przewidzieć się nie da. Uparcie trwałem przy swoich mądrościach, dowodząc, że się myli, bo przecież ja wiem lepiej… Ona taka kochająca, wrażliwa, współczująca…

Jakże okrutnie los ze mnie zadrwił!!!!

Na jej wspomnienie łzy pociekły mi po policzkach, a z piersi wydarł się spazm bólu i rozpaczy.

– Jeszcze nie jesteś gotów! Ale już wkrótce będziesz! Potrzebujesz czasu by dojrzeć – Te słowa wdarły się w mój umysł tak nagle, że zerwałem się z pryczy jak oparzony. Wydawało mi się, że w rogu celi zobaczyłem znikającą postać starca.

Lecz drzwi były zamknięte, wokół panowała nocna cisza. Bezsilnie opadłem na pryczę opierając się plecami o ścianę..

Mam jakieś zwidy i omamy wzrokowe … OSZALAŁEM!!!!


Kontunuacja dodana przez Anetę

Opentanie


Obudził mnie zgrzyt otwieranych drzwi.
Przestraszyłem się nie na żarty widząc wchodzącego księdza.
– Ostatnie namaszczenie. Przed sądem nie chciałeś, to może przed Bogiem przyznasz się do wszystkiego – Powiedział strażnik i zatrzasnął drzwi.

– Mogę usiąść? – Zapytał ksiądz wskazując na łóżko.
– Tttak oczywiście – Wyjąkałem. Zawsze krepowało mnie towarzystwo księży.
Usiadł i z zatroskaną miną popatrzył na mnie. Był to sympatycznie wyglądający staruszek w którego oczach widać było wielki smutek…
– Chcesz porozmawiać o tym co się stało? – Zapytał.
– Nikt mi nie wierzy… Wszyscy mają mnie za zwyrodnialca… Nie zrobiłem tego!!!
– Będąc w obliczu śmierci dobrze jest jednak być szczerym wobec siebie. Mnie Pan oszuka, sędziego Pan oszuka, ale Boga nie da się oszukać. Ludzie popełniają błędy nawet tak straszliwe, ale nasz Pan ceni to, jak potrafi się przyznać…
– Ksiądz mi również nie wierzy! – Przerwałem podnosząc głos. – Za kogo się uważasz że mnie będziesz oceniał.

– Spokojnie – złapał mnie za ramie próbując uspokoić i odskoczył jak poparzony – Aaaa!!
Stał przede mną z szeroko otwartymi oczami, złapał w rękę krzyż, który nosił zawieszony na szyi i zaczął coś mruczeć niezrozumiale.
Poczułem jak krew mi się w żyłach gotuje. Głowa zaczęła tak boleć, że zacząłem zwijać się z bólu. Z nosa zaczęła kapać mi krew.
Ksiądz zaczął w panice tłuc rękami w drzwi. Otworzyły się i wybiegając usłyszałem jak krzyczy:
– Diabeł… Diabeł!! Siedzi w nim diabeł!

Przerażony tym dziwnym obrotem sytuacji strażnik potraktował mnie paralizatorem. Widziałem jak impulsy elektryczne przebiegają mi po ciele jednak nie czułem bólu. Zamiast mnie sparaliżować, czułem, że dodaje mi to siły. Ciężko im będzie „usmażyć” mnie na krześle elektrycznym, pomyślałem i straciłem przytomność. Nie od działania prądu, tylko od potężnego ciosu w głowę zadanego przez drugiego strażnika…


Podoba Ci się ta kontynuacja historii? Oceń i pokaż swoim znajomym.
[ratings]

[shareaholic app=”share_buttons” id=”15199868″]



Zobacz pozostałe kontynuacje

Komentarze